środa, 6 stycznia 2010

"Tu się nie żyje" - felieton Jakuba Raszewskiego

Jakiś czas temu, pracowałem przez pół roku na cieciówie w apartamentowcu dla burżujów w centrum Wrocławia. Na jednej z ostatnich nocnych służb byłem tak znużony, że musiałem wyjść i trochę się przewietrzyć. Udając się na spoczynek, zastanawiałem się dlaczego na żadnej z czterech ławek znajdujących się wokół budynku, nie widziałem nigdy nikogo siedzącego. Oglądając nocne niebo i otaczające enklawę bogactwa szare bloki z PRL-u, po kilku minutach zacząłem odczuwać jak bardzo te ławki są niewygodne. Były bardzo toporne, a oparcie znajdowało się nienaturalnie daleko od miejsca do siedzenia. Jak to jest możliwe, że budynek wyposażony w monitoring i całodobową ochronę, z mieszkaniami na najwyższym standardzie ma tak chujowe ławki? I wtedy zrozumiałem – ławki zrobiono tak, by młodzież z okolicznych bloków nie miała ochoty na nich siedzieć, psując wizerunek apartamentowca.

Młodzież młodzieżą, ale dzisiejsze dzieciaki mają jeszcze bardziej przejebane. Za moich czasów nie było nawet domofonów i jak chciało się wbiec do jakiejkolwiek bramy w bloku, gdyż akurat gonił cię kolega z karabinem, to nie było najmniejszego problemu. Teraz problemem może być nawet schronienie się na sąsiednim podwórku, gdyż może się okazać, że plac zabaw dzieci bogatszych rodziców jest ogrodzony i monitorowany wraz z okolicznymi budynkami.

Po co te ławki, płoty i kamery? Ano po to, by odgrodzić się od niebezpiecznego tłumu i roszczeniowej biedoty i pokazać, że stanowi się elitarną „społeczność”. Proste. Funkcja ochrony jest wątpliwa, gdyż tak samo jak można otworzyć bramę z domofonem przy pomocy noża (wiem, bo byłem listonoszem), tak samo można popełnić przestępstwo pod okiem kamery jeżeli jest się szybkim i sprytnym (wiem, bo byłem graficiarzem).

Na szczęście bogatsze dzieciaki będą miały zrekompensowane niewygodne ławki pod domem, ławkami i sprzętem w najlepszych szkołach. Wszak silne skorelowanie wyników szkolnych ze statusem społeczno ekonomicznym rodziców zostało już zbadane dość dobrze. Rodziców pociech z apartamentowca w przeciwieństwie do tych z bloków, będzie stać na to, by dowozić je do elitarnych szkół, na dodatkowe zajęcia, czy do przedszkola z poszerzonym angielskim, by potem przez całą edukację mogło uczęszczać do klas/szkół o takim poziomie języka obcego, który jest nie do ogarnięcia dla ucznia który uczył się go jedynie w szkole publicznej. Będą również przy wyborze szkoły kierować się rankingami. Rankingami które pokazują jak dobrzy uczniowie (z jakich domów) trafiają do tych szkół, a nie jak skuteczni są nauczyciele. Ich umiejętność nauczania mogłaby być zmierzona jedynie rankingami porównującymi poziom ucznia „na wejściu” i „na wyjściu” po kilku latach pobierania nauki w szkole. Tomasz Szkudlarek za którym powtarzam ów pomysł, napisał:

„Opowiedziałem kiedyś o takiej możliwości zamiany zasad rankingowania szkół dziennikarzowi, który prowadził z kuratorem oświaty i ze mną telewizyjny wywiad dotyczący selekcji szkolnych. Rozmowa miała miejsce po nagraniu audycji, gdy dziennikarz spytał mnie prywatnie, co z problemami społecznymi wynikającymi z procesów selekcyjnych można zrobić. Kiedy opowiedziałem mu o możliwości oceniania wartości dodanej, odpowiedział: - no tak, ale przecież my nie takiego rankingu potrzebujemy.
Widzę tylko jedną możliwą interpretację tej wypowiedzi. Niepotrzebna nam (nam – nowej elicie) wiedza o tym, która szkoła lepiej uczy. Potrzebna nam jest informacja, jakie (czyje) dzieci tam zastaniemy.”
(Edukacja i konstruowanie nierówności społecznych, 2007)

Faktyczna, fizyczna segregacja to jedno. Jest jeszcze wizerunek. Moda niestety stała się w znacznej mierze egalitarna. Owszem, istnieją nadal drogie marki, ale obecnie można być nawet tanio ubranym i nadal mieć wspaniały styl, można też zawsze ciułać i odkładać, by zasmakować stylu życia bogaczy. Ubranie nie jest już jak kiedyś markerem statusu społecznego. Co więc zrobić żeby pokazać że stanowi się odrębną rasę niż stylowo ubrane sprzątaczki i robotnicy? Na szczęście jest chirurgia plastyczna. A to jest już zabawa na którą stać naprawdę tylko nielicznych. Idealne ciało, włosy, twarz, zęby, to nowe symbole statusu.

Co więcej, ciało już wkrótce stanie się nie tylko symbolem statusu, lecz również narzędziem kontroli społecznej. W przyszłości wszczepiony chip, niezbędny do normalnego funkcjonowania społecznego, w każdej chwili będzie mógł być wyłączony u tych bardziej krnąbrnych. Szybsze to i tańsze niż więzienia. Tym bardziej, że powoli coraz trudniej jest podtrzymać argumenty za „średniowieczną” metodą, jaką jest zamykanie ludzi w klatkach (zamiast danie im w życiu szansy i nadziei).

A co do idealnego ciała - sztuczna ingerencja w nie, wkrótce stanie się nie tylko fanaberią, lecz koniecznością - o naturalne zdrowie i piękno będzie już coraz ciężej. Trudno się dziwić, skoro oddycha się skażonym powietrzem, obmywa skażoną wodą i spożywa skażone, jałowe jedzenie. Skażone ludzką chciwością i potrzebą maksymalizacji zysku.

Puste kalorie, puste gwiazdy w telewizji i telewizory, które się psują podobnie jak i reszta sprzętu na tyle często, by wciąż je wymieniać i kupować nowe.

Co można powiedzieć o życiu w świecie, w którym ławki nie służą siedzeniu, jedzenie odżywaniu, nauka rozwojowi, gdzie sprzęt elektroniczny produkuje się tak, by się psuł, a place zabaw nie są wspólne? Tylko tyle, że nie jest ono życiem. Jest marną egzystencją w świecie psychozy strachu, gdzie dominuje rywalizacja i własny zysk a ponad wszystko - jak gołym okiem widać – absurd. Marna egzystencja i ciągłe tyranie dla tych, którzy swą chciwość wymalowaną na mordach, maskują uśmiechem zrobionym za kilkanaście tysięcy złotych.

Jakub Raszewski

***

Tekst ukaże się w kolejnym numerze wrocławskiego redskin zina – La Rage (wcześniej Spirit of 36). "Przedrukowujemy" z "Centrum Informacji Anarchistycznej".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz